Recenzja filmu

Sonic 3: Szybki jak błyskawica (2024)
Jeff Fowler
Joanna Węgrzynowska-Cybińska
Jim Carrey
Ben Schwartz

Jeże i ludzie

Karnawał pomysłowych naparzanek oraz slapstickowych żartów rozkręca się błyskawicznie. Te pierwsze wpisane są w konwencję bezpretensjonalnej demolki, w której jakość dzieła mierzy się ilością
Jeże i ludzie
źródło: Materiały prasowe
Jak mawiał klasyk, istnieje tajemna więź między prędkością a zapomnieeee… I już jestem słupkiem we wstecznym lusterku. Pędzący na złamanie futrzastego karku Sonic nie ma czasu na pierdoły, gna po kolejne box-office'owe laury. Do kin wjeżdża po raz trzeci, a jego przygodami rządzi prosta korporacyjna logika: nie zabija się jeża kolekcjonującego złote pierścienie. W grze wideo, aby otrzymać dodatkowe życie, Sonic musi zebrać ich sto. W rzeczywistości wystarczy, że wypisze nam czek na trzykrotność budżetu.

Żeby oddać ikonie gamingu sprawiedliwość: sukces filmowej serii jest czymś więcej niż efektem cynicznego marketingowego planu. Po pierwsze, ekranizacje gier wideo mają się świetnie. W dobie generalnego uwiądu kina suprerbohaterskiego, konkurując z pełnometrażowymi reklamami Hasbro czy Mattel, zaspokajają głód familijnej rozrywki. Po drugie, o ile członkowie fan-klubu Mario łapią motyle na łące i rozczesują sobie włosy, entuzjaści Sonika przypominają raczej zahartowanych kibiców Manchesteru United albo Disneya – na regularne zniewagi odpowiadają porzekadłem, że nadzieja umiera ostatnia. Po trzecie, to naprawdę fajne filmy, nakręcone z biglem, niegłupie, pełne dzikiej narracyjnej energii i wysokooktanowej akcji.



Scenę otwierającą najnowszą część "Sonica" widzieliśmy w kinie jakieś tysiąc pięćset razy, choć nigdy w tak absurdalnym wydaniu. Oto z tajnego rządowego kompleksu, po obezwładnianiu całej armii strażników, na wolność wydostaje się Shadow - największy animowany edgelord, jakiego widziała Matka Ziemia. A ponieważ jego niekontrolowane moce stanowią zagrożenie dla ludzkości, Sonic, twardogłowa kolczatka Knuckles oraz rezolutny lisek Tails muszą przerwać urlop, zakasać rękawy i wkroczyć do akcji. Świadomie bądź nie, twórcy zamieniają całą ekspozycję w parodię entej części "Szybkich i wściekłych". Wyrwani z domowego ciepełka i kultywujący "rodzinne wartości" bohaterowie wyruszają na tajną misję, w której stawką są losy świata. Z tą różnicą, że Vin Diesel to przy nich żółwik zanurzony w smole.

Karnawał pomysłowych naparzanek oraz slapstickowych żartów rozkręca się błyskawicznie. Te pierwsze wpisane są w konwencję bezpretensjonalnej demolki, w której jakość dzieła mierzy się ilością efektów cząsteczkowych na milimetr taśmy filmowej. Pojedynek w rozjarzonym neonami, nocnym Tokio, czy kręconą w quasi-dokumentalnym stylu zadymę na Tamizie ogląda się niczym połączenie blockbustera z poranną kreskówką. Jest to stop estetyk będący wspaniałym symbolem tożsamości Sonika. W idealnym świecie byłby również stylistycznym drogowskazem dla twórców gier. Można pomarzyć.



Napisane z rozczulająca prostotą relacje między bohaterem oraz jego ludzkimi opiekunami wciąż pozostają bijącym sercem opowieści. Wynika z nich mniej więcej tyle, że w kupie siła, a w życiu warto czasem zaciągnąć hamulec. Show po raz trzeci kradnie Jim Carrey. Tym razem – w myśl zasady, że nie da się przedawkować ekscesu – w podwójnej roli. Jego Doktor Robotnik to komediowe tornado, które zabiera nas prosto do przeszłości; choć trudno w to uwierzyć, aktorzy grający tekturowe czarne charaktery z podkręconym wąsem, potrafili się kiedyś dobrze bawić. Nawiasem mówiąc, bazujące na zaskakujących audio-wizualnych tarciach żarty czynią z "Sonika 3" jedną z lepszych komedii dla małych i dużych. Jeśli zmontowana pod kawałek "Galvanize" zespołu Chemical Brothers sekwencja tańca obydwu Carreyów w korytarzu pełnym laserowych czujników kogoś nie śmieszy, to cóż… rozumiem. Po prostu nie możemy się dalej przyjaźnić.

Jeżeli pamiętacie premierowy zwiastun pierwszej części serii, wiecie doskonale, jak realne było widmo katastrofy – wyszczerzony w ludzkim uśmiechu jeżo-człeko-upiór mógł się przyśnić, nie tylko dziecku. Jednak odkąd w powszechnie docenionym odruchu samozachowawczym twórcy zafundowali Sonikowi operację plastyczną, kredyt zaufania został przyznany bezterminowo. Lubię ten mało znaczący epizod w historii kina. Ktoś powie, że, niczym w grach wideo, zamienił on sztukę w transakcję. Ja będę się upierał, żeby wyluzować – czasem fani naprawdę wiedzą lepiej. Po trzech filmach z cyklu "niemożliwe, a jednak…" wszyscy wygrywają. I widzowie, i faceci z kalkulatorami.
1 10
Moja ocena:
8
Michał Walkiewicz - krytyk filmowy, dziennikarz, absolwent filmoznawstwa UAM w Poznaniu. Laureat dwóch nagród PISF (2015, 2017) oraz zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008). Stały... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?